Była niedziela, późny wieczór. Odbierałem przyjaciół z kina, bo seans kończył się na tyle późno, że nie mieli czym wrócić do domu. Niedziela wieczór to moja ulubiona pora na przejażdżkę. Jestem przeciętnym kierowcą i do tego kiepskim człowiekiem, więc jak jest duży ruch to jestem rozdrażniony. Niedziela wieczór mi pod tym względem odpowiada. Ruch jest na poziomie, który mnie nie irytuje. Mogę skupić się na mieście. Czerpać przyjemność z jazdy. Żadnej muzyki, tylko dźwięk silnika. Więc skoro miałem okazję zrobić kurs, to skorzystałem.
Odebrałem ich spod Wytwórni. Wjechałem na Włókniarzy (bo dla mnie to zawsze będzie Aleja Włókniarzy), a tam cały prawy pas, jak okiem sięgnąć zablokowany. Sznur samochodów jadących góra 20 km/h, blokujących, na każdym skrzyżowaniu, tych co chcą skręcić w prawo. Klaksony, wbijanie się na siłę, ludzie krzyczący do siebie przez okna. Burdel na kółkach. Przyglądałem się rejestracjom. To głównie zadbane auta były. Może nie nowe, chociaż duża część i tak spoza przedziału cenowego, którym bym sobie w ogóle głowę zawracał, ale rzucało się w oczy, że auta były ładnie utrzymane. Błyszczący lakier, custom paint, jakiś spoiler, dobra felga. Wzorek. Rejestracje, które widziałem były z Łodzi i okolic.
Tak sobie patrzymy na te auta, przedziwna sytuacja. Mam ich po prawej, mijam tak wlekące się fury za kilkaset tysięcy złotych i wszyscy nas patrzą. Nie wiedziałem co czuć, nie wiedziałem co myśleć. Wyrwany z kontekstu, nie na miejscu. Nie wiem jak to nazwać. Skręciliśmy w Pabianicką, na szczęście skręca się tam z dwóch pasów, a oni zablokowali tylko prawy. I mijam kolejne dziesiątki. Tutaj się trochę konwój rozpadł. Przy Porcie, kiedy wbiłem się na obwodnicę zobaczyłem ich kolejne dziesiątki, ustawione w kolejce, jadące powolutku po parkingu. Wydaje mi się, że pod wielkim, żółtym napisem Ikea stała zaparkowana naczepa, świecąca lampkami jak ciężarówka Coca-Coli.
Był 30 listopada 2014 roku. Zastanawialiśmy się co to było. Przychodziły różne rzeczy do głowy. Najbardziej szalone scenariusze, nawet takie które ocierały się o Strefę Mroku. Muszę wyjaśnić jedno. Była noc, a ja emocjonalnie wyczerpany. Wyeksploatowany weekendem do granic możliwości. To był ten moment, kiedy wydaje się, że najlepszą rzeczą jaka może się zdarzyć, jest wjechanie na obwodnicę autem. Że poza tą ciemnością, którą rozrywają reflektory twojego samochodu nie ma nic. I natykasz się na kawalkadę sportowych (albo udających sportowe) aut. Ci wszyscy ludzie, którzy na ciebie patrzą, mają jakiś cel, którego ty nie znasz i ze swojej pozycji, z pasa szybkiego ruchu, nie jesteś w stanie pojąć. To jest samotność.
To było na swój sposób straszne doznanie. Z kategorii tych, które potrafią zaburzyć rytm życia i plany. Z tego wszystkiego przegapiłem nasz zjazd i zrobiliśmy kilkanaście kilometrów więcej. Wracaliśmy do domu przez pokryte mgłą wioski. Jak po tym wszystkim iść spać?
Był 30 listopada 2014 roku. Rok wcześniej zginął w wypadku Paul Walker. Nie znalazłem lepszego wytłumaczenia dla tamtego wydarzenia, upewniło mnie co do tej tezy kilka wpisów w internecie. Nie znalazłem żadnej wzmianki w prasie, chociaż przyznaję się, nie przykładałem się w poszukiwaniach. Nie widziałem policji, więc podejrzewam, że była to jakaś oddolna, fanowska i raczej nielegalna inicjatywa. Takie rzeczy uzmysławiają mi jak wiele dzieje się poza sferą moich zainteresowań. Jak bardzo nasze życie nas ogranicza, jak pewne kultury są od siebie oddalone, jak niewiele o sobie wiedzą. Dla mnie początkowo było to bardziej niż niezrozumiałe. Bo to była masa samochodów, a Paul Walker, to nie Paul Newman. Ale dokonań aktorskich nie można mierzyć poziomem oddania fanów. Później, ktoś mądry mi wytłumaczył, że dla wielu ludzi filmy z serii "Szybcy i wściekli" i Brian O'Conner wpisują się w styl życia i pewnie dla nich niezrozumiałe jest, że można lecieć do Paryża i przesiedzieć kilkanaście godzin pod księgarnią tylko po to by przez trzy minuty popatrzeć na jakiegoś starego typa, który maźnie autograf na książce.
Kilka dni wcześniej zmarł Stanisław Mikulski. Cierpię na bezsenność i kilka nocy kotłowała mi się w głowie myśl: ilu ludzi poszło na pogrzeb czy mszę w jego intencji?
Zapewne wszyscy oddani fani Klossa ;)
OdpowiedzUsuń