niedziela, 26 lipca 2009

Kosmici mieszkają w afrykańskich slumsach

Tegoroczny Comic Con to prawdziwy wysyp interesujący mnie filmów. Zabrakłoby mi palców u rąk i nóg żeby zliczyć produkcje na które się przez ten weekend napaliłem. Jedną z nich jest "District 9", film, na temat którego wszelkie newsy i wzmianki omijałem szerokim łukiem. Wszystko za sprawą fatalnego plakatu (tego po lewej), który mnie porządnie odrzucił. Czasami, wbrew sobie, bardzo głupio się uprzedzam, tym razem ubzdurałem sobie, że prawdopodobnie otrzymam coś podobnego do "Zombie z Berkeley", "Inwazji" albo innego taniego horroru. Nic bardziej mylnego. "District 9" to rasowy, oryginalny i zapowiadający się bardzo intrygująco science fiction. Oczywiście musiałem przeczytać kilkanaście pochwał w amerykańskich serwisach, żeby łaskawie spojrzeć na sam jego opis, ale najważniejsze, że jednak to zrobiłem. Obraz wyreżyserował debiutant Neill Blomkamp - gościu, który miał odpowiadać za filmowe "Halo". I dobrze, że ta superprodukcja nie doszła do skutku, bo dzięki temu ma facet okazję zrobić coś w 100% swojego i pokazać talent całemu światu.

Cztery lata temu Neill nakręcił "Alive in Joburg", krótkometrażówkę, która jest podwaliną "District 9". Jest to kilkuminutowy dokument o południowo afrykańskim getcie kosmitów. Dość dobrze nakreśla sytuację, warunki i nastroje obu stron. Od razu widać, że mamy do czynienia z czymś ciekawym i oryginalnym, posiadający spory potencjał. Blomkamp, który do tej pory kręcił krótkometrażówki i reklamy, a także odpowiadał za efekty w kilku serialach, ma wg mnie naprawdę rękę do CGI. Dostał pieniądze, dostał wsparcie w postaci Petera Jacksona i nakręcił coś, co niektórzy określają najlepszym blockbusterem lata. Bardzo chciałbym się przekonać, czy to nie opinie na wyrost (szczególnie, że te tytuły na które najbardziej czekałem mnie porządnie rozczarowały). Po tym co obejrzałem w dwóch trailerach stwierdzam, że stworzył bardzo realistycznie wyglądające efekty specjalne. Pierwsze, dość oczywiste skojarzenie, które przychodzi mi do głowy to "Projekt: Monster", ale to nie tylko ze względu na montaż. I w tamtym, i w tym przypadku oglądałem coś, co mógłbym bez problemu zaakceptować i uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Chodzą po sieci głosy, że "Avatar" Camerona wygląda tak jakby James wylądował na obcej planecie i nakręcił tam ten film. No cóż, może się ośmieszę, ale po tych kilkudziesięciu sekundach "District 9" wygląda mi na film z prawdziwymi obcymi, którzy wylądowali na naszej planecie.


Poza tym po obejrzeniu wywiadu zacząłem kibicować Blomkampowi, w tym i w jego następnych projektach (które jak zapowiada są sci-fi jego pomysłu). Rzeczowy, sympatyczny i skromny człowiek. Później wszedłem na FilmWeb i mój entuzjazm, względem "District 9" trochę ostygł. Za 3 tygodnie premiera światowa, a o naszej, polskiej ani widu, ani słychu. Czyżby dystrybutorzy bali się wprowadzić "kolejny" film o kosmitach? Polecam obejrzenie trailerów i krótkometrażówki, a później pozostaje przyłączyć się do mnie i sobie zwyczajnie czekać.

EDIT: Cholera! Zapomniałbym! Wejdźcie koniecznie na D-9.com. Gwarantowane kilkadziesiąt straconych minut.



piątek, 24 lipca 2009

Baja Bay'a Vol. 2

Zbierałem się do tego wpisu trzy tygodnie, jak nie dzisiaj to chyba nigdy. Pierwszy, pełnoprawny wpis na flcl dotyczył "Transformersów" Bay'a. Jeżeli komuś nie chce się czytać, tego co pisałem prawie dwa lata temu, to w skrócie przypomnę, że film bardzo mi się podobał. Wybrałem się do kina mimo kilkudziesięciu negatywnych recenzji i komentarzy moich znajomych. I bawiłem się wyśmienicie. Tego roku było podobnie (ale jedynie w kwestii ilości negatywnych opinii). Film grali już prawie tydzień i gdzie bym nie wszedł tam każdy wylewał wiadro pomyj na część drugą. W zasadzie zarzuty pokrywały się z tymi z 2007 roku: kiepskie aktorstwo, infantylność, idiotyczny scenariusz, patetyczne gadki Optimusa Prime'a i fatalny montaż, więc specjalnie się nie przejąłem. Byłem naszykowany na delikatny spadek formy, ale miały mi to wynagrodzić stada napierdzielających się robotów. "Transformers: Zemsta upadłych" mnie zwyczajnie rozczarował, daleki jestem do równania go z ziemią, ale jest to jednak dużo gorszy sequel.

Nadal utrzymuję, że do filmu należy podchodzić z dużą rezerwą i marginesem tolerancji, bo przecież oparte to jest na linii zabawek. Także totalną rozpierduchę, niemożliwe akrobacje i urządzenie służące do likwidacji Słońca ukryte w piramidzie akceptuję i lubię. Jednak co za dużo głupoty to niezdrowo. Miał być luźny odmóżdżacz, ale żeby to co widać na ekranie strawcić do końca trzeba się odmóżdżyć całkowicie. Po prostu stężenie idiotyzmów jakie zaserwowali nam twórcy jest tak przeraźliwie wysokie, że momentami aż niemożliwe do zaakcepotwania. I tak dostajemy terminatora-transformersa w wydaniu hot sex, jest z dupy wzięta teleportacja, mamy małego Decepticona który lubi gwałcić nogę Megan Fox i bezsensowne wycieczki głównych bohaterów po opustoszałym Egipcie. Największym kuriozum jest jednak niebo Autobotów do którego trafia Sam i doznaje robo-objawienia. Dobijają Bliźniaki - umysłowo opóźnione Autoboty, były agent Simmons chwalący się swoimi majtkami, pierdzący spadochronem dziadek Jetfire, ale chyba najbardziej żenujący w tej gromadzie są rodzice Sama, których tak naprawdę w tym filmie nie powinno być. Większość debilizmów na których zdecydowanie za bardzo skupili się scenarzyści przyprawiała salę kinową nie o śmiech, a o zgrzytanie zębów.

Co do dalszych zarzutów. Kamila stwierdziła, że jak na film o robotach zmieniających się w samochody dostaliśmy za mało fajnych samochodów. Przez większą część filmu mamy tylko żółte Camaro i te dwa małe Chevrolety (Beat i Trax). Fajne wyścigowe furki widać trochę w pierwszej scenie w Azji, którą i tak trwa zdecydowanie za krótko! Później tylko wojsko, wojsko, maszyny budowlane i wojsko. Mówiłem wojsko? Samych robotów jest zdecydowanie więcej, ale znowu nie poświęcono im wystarczającej ilości taśmy, by mogły zagrać coś poza mięsem armatnim w finale filmu. Jak dla mnie brakowało całkowicie suspensu. W pierwszej części była jakaś tajemnica, element zaskoczenia, jakaś historia, której finał chcielibyśmy poznać. W dwójce postawiono na ilość wszystkiego, kierując się zasadą "byle dużo" zapomniano, że historia to też ważny element... nawet w filmach dla dzieci, nastolatków i geeków.

Co mogę pochwalić? Głównie te kilka wyczesanych scen akcji, których na mój gust było jednak za mało. Szanghaj i pościg Optimusa za Demolishorem, pojedynek w lesie i walka Bumblebee z Rampagem i Ravagem, gdzie żółty pokazuje, że potrafi coś więcej niż ćwierkać to dla mnie najjaśniejsze momenty tego filmu. Efekty specjalne naprawdę świetne , warto było wydać te kilkanaście złotych właśnie dla tych wszystkich katastrof, dynamizmu i kapitalnej pirotechniki. Świetny był design robotów, momentami żałowałem, że jestem w kinie, a nie oglądam tego z pilotem w ręku i nie mogę sobie cofnąć jakiejś transformacji albo zrobić stop klatki i poprzyglądać się detalom.

Podsumowując: największą wadą "Transformers: Zemsta upadłych" jest to, że tego co dobre (robotów, aut zmieniających się w roboty, robotów zmieniających się w auta i walk robotów) jest zwyczajnie za mało, a tego co nudne, słabe i głupie dali zdecydowanie za dużo. Do jedynki, pewnie jeszcze wrócę, do dwójki już raczej nie.