niedziela, 2 maja 2010

Światu na ratunek pod znakiem parasola

Gerard Way jest wokalistą nieznanej mi bliżej grupy My Chemical Romance, ale jego nazwisko poznałem przez medium zupełnie niezwiązane z muzyką. Okazuje się że Way jest scenarzystą serii komiksowej "The Umbrella Academy", która od przeszło dwóch lat wychodzi pod szyldem Dark Horse. Mam takie szczęście, że łódzka biblioteka American Corner sprowadza również komiksy. Wśród takich komiksów Moore'a, Eisnera czy Millera wypatrzyłem właśnie ten tytuł. I mimo obaw, że "The Umbrella Academy: Apocalypse Suite" jest tylko odcinaniem kuponów Way'a od swoich muzycznych dokonań, okazało się, że jest to solidna i ciekawa pozycja.

Zaczyna się trochę jak w "Rising Stars" Straczynskiego. Pewnego dnia, o 9:38 rodzi się jednocześnie na całym świecie 43 dzieci. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że kobiety nie wykazywały chwilę wcześniej żadnych oznak, że są w ciąży. Jedzie kobieta metrem, wskazówka z przesuwa się z 37 na 38 po, pstryk i mamy dziecko na podłodze wagonu. Niemowlęta które przeżyły, zostały adoptowane przez Sir Reginalda Hargreevesa (nazywanego również Monoklem), naukowca-wynalazcę, noblistę i złotego medalistę olimpijskiego, który ma jeszcze mały sekret - jest kosmitą. Ta siódemka szczęśliwców, tak jak w "Rising Stars" Straczynskiego, posiada nadprzyrodzone zdolności. Jedno dziecko potrafi urzeczywistnić kłamstwo, inne umie latać, a jeszcze innemu wyrastają macki z brzucha. Tytułowa akademia jest miejscem, gdzie siódemka wraz z Hargreevesem i z superinteligentnym szympansem przygotowuje się do uratowania świata.

Bohaterów poznajemy w latach szkolnych. Wesołe dziesięciolatki ratują Paryż przed zombie-robotem Gustawa Eiffela. Wieża leci w kosmos, a one zajadają lody po zwycięstwie. Później mamy dwudziestoletni przeskok i pogrzeb ich przybranego ojca. I widać, że w ciągu tych dwóch dekad nie najlepiej się działo między przybranym rodzeństwem. Są odmienieni, skłóceni, wrodzy wobec siebie i chyba przede wszystkim niezadowoleni z faktu że się spotkali. Otwierają się stare rany, ale zaistniała sytuacja pozwala im znowu walczyć ramię w ramię z nowym przeciwnikiem.

Way prowadzi tą historię nieliniowo, nie skupiając się specjalnie ani na chwili obecnej, ani też nie zagłębiając się specjalnie w przeszłość. Taka skacząca narracja jest trochę męcząca. Wrzuca nas w sam środek niedokończonej kłótni, akcję przerywają kolejne retrospekcje, a w pojedynczych kadrach czy krótkich dialogach przemyca tyle, by czytelnik mógł sobie wykoncypować co się stało, że się wcześniej między nimi... popsuło. Wychodzi mu to w dużej mierze dobrze, na pewno czyni lekturę "The Umbrella Academy" trochę irytującą. Nie chcę wyjść na kogoś kto narzeka na poziom skomplikowania scenariusza, ale pewnym rzeczą należałoby się lżejsze ujęcie. Mimo iż to komiks superbohaterski, to wydaje się on być, przynajmniej na moment pierwszego trade'a, bardzo świeży. Nie jest to pastisz, nie jest to kalka. Gdzieś tam osobiście czułem echa twórczości Mignoli - takiego wesołego szaleństwa jak w "Zadziwiającej Głowie Do Wkręcania" i zróżnicowanej ekipy z umiejętnościami paranormalnymi, przywodzącej na myśl "B.B.P.O". Ale to całkowicie oryginalna rzecz.


Za stronę graficzną komiksu odpowiada Gabriel Bá. Od pierwszego rzucenia okiem mi się podobało. Nie będę owijał w bawełnę, jego kreska przypomina mi... kreskę Mike'a Mignoli, a jakoś przez lata zacząłem za tym facetem po prostu przepadać. Porównuję już nie pierwszy raz czyjś styl do Mignoli, ale co poradzę, zawsze takie rysunki kojarzą mi się z Ojcem Hellboy'a. Jest jednak coś co odróżnia Gabriela od chociażby Matthew Dow Smitha, którego wspominałem przy okazji komiksu "Supernatural: Origins", ciężko go nazwać naśladowcą Mignoli. Widać u niego subtelność i lekkość, ucieka też przed surowością i ponurymi barwami... jego plansze są bardziej kolorowe, postaci sympatyczniejsze i tym samym komiks jest naprawdę przyjemny w obcowaniu. Bá rysuje naprawdę dobrze i rysunki ciągną ocenę "The Umbrella Academy" w górę. Wydają się najbardziej dopracowanym elementem. Do ostatecznej, dobrej oceny dołożył się okładkami James Jean (ten od "Baśni").


Nie miałem specjalnych oczekiwań kiedy wypożyczałem ten komiks. "The Umbrella Academy: Apocalypse Suite" się milutką historią przygodową z superbohaterami - w stylu odchodzącym od standardów utartych przez Marvel i DC. Mogę się trochę przyczepić do tego, jak ten komiks jest napisany. Wydaje się, że Way'owi brakuje wprawy, ale jest coś przyjemnego w takim sposobie prowadzenia opowieści. Ostatecznie nie mogę tej pozycji nie polecić. I znowu z Mike'iem wyskoczę na sam koniec, ale wydaje mi się, że ta historia przypadnie do gustu miłośnikom Piekielnego Chłopca.