Jedną z pierwszych rzeczy, które robię każdego ranka, zaraz po zalaniu sobie tykwy z yerbą, jest sprawdzenie stron o Batmanie. Kiedyś były to strony o Stephenie Kingu, teraz o Batmanie. Taki dość specyficzny progres. Dużo tego nie ma. Czasami tylko kilka rysunków na tumblr. Jednakże to swojego rodzaju rytuał, a sam Batman, możliwe, że jest to jedna z ostatnich rzeczy, które tak bezmyślnie uwielbiam. To uwielbienie spowodowało, że sobie go wytatuowałem i zdarza się, że jakaś dziewczyna na siłowni zagada o moje tatuaże, a że tylko ten potrafi rozpoznać...? Nawijam jak nienormalny o Batmanie... na siłowni. Bywa, szczególnie po alkoholu, że się zapomnę i temat gacka pojawia się na randce. Różnie na tym wszystkim wychodzę. Z ostatniej poalkoholowej pomroczności wybudził mnie całkowicie, fałszywy news o rzekomym podzieleniu "Batman v Superman: Dawn of Justice" na dwa filmy. I właśnie to mnie jakoś nakręciło do napisania tych kilku akapitów. Dzisiaj będzie o długości i dzieleniu na kawałki. Miało iść dużo wcześniej, ale się pochorowałem i ostatnie 10 dni nie mogłem patrzeć na monitor.
Im jestem starszy, tym bardziej lubię jak coś nie przekracza dwóch godzin. Na filmach powyżej 120 minut zwyczajnie, jeżeli historia nie pochłonie mnie bez reszty, zaczynam spoglądać na zegarek. Przestałem być zwolennikiem wiernych ekranizacji, za to biję brawo jak scenarzysta sprawnie tnie wątki. Coraz bardziej doceniam fakt, że ktoś potrafi zamknąć spójną fabułę w tej półtorej godziny. Zdarza się, iż wybierając film patrzę na długość trwania.
W zeszłym roku był jeden taki film, który w swojej długości był totalnym nieporozumieniem i który tylko z tego powodu odpuściłem - "Transformers: Wiek zagłady". Może inaczej, ten jeden pamiętam, bo się wyłamałem i nie poszedłem. Takich wielkich robotów miało być dużo, więc i film był długi. To miało zarobić dużo pieniędzy dla wytwórni, i to zarobić podwójnie, bo przecież większa część filmu dzieje się w Chinach. I jestem w stanie taki zabieg nawet zrozumieć, wiedziałem o tym, nie wybrałem tamtego wieczoru kina ze znajomymi. Takie "Zbaw nas ode złego" Derricksona czy "Rogi" Aji, ich czas trwania, są dla mnie dużo mniej zrozumiałe. To historie, które mogły być zamknięte o te pół godziny szybciej. Dynamika w obu wypadkach widocznie siadała, niektóre sceny warto było wyciąć. Pamiętam, że wychodząc z kina, oboje z moją partnerką na to narzekaliśmy. I fakt, że trwały ile trwały, był powodem, że oceniłem je oczko niżej.
Miałem taką myśl, że to wina galopującego postępu, otaczającej nas techniki, Że to przez ciągłe stymulowanie (a może nawet atakowanie) mózgu bodźcami - statusami na fejsiku, powiadomieniami na smartfona, krótkimi treściami jakie opanowały Internet. Jednak tak nie jest. Z drugiej strony, mamy taki "Boyhood" Linklatera. Gdzie film trwa tyle co Transformersy, gdzie nie można mówić o galopującej akcji, gdzie wiele scen to senne rozmowy w plenerach. A nie ja jak zahipnotyzowany nie mogłem się oderwać. Dłuższy od niego jest "Wilk z Wall Street", prawie 3 godziny i ani chwili zwątpienia, ani chwili nudy.
Logicznym wydaje się, że jak coś jest długie to warto to podzielić. Nie da się pokazać efektownie czegoś w jednym filmie?, zawartość jest tak ważna, że nie można ciąć?, musi być zrobiony part I i part II? Gówno! Nie lubię tego bardziej niż niepotrzebnie długich filmów. To może takie głupkowate bicie piany z mojej strony, ale im jestem starszy tym bardziej cenię swój czas. Takie dzielenie ostatniej części na dwa filmy, to rozwadnianie emocji jakie towarzyszyłyby widzowi. Bo wiadomo, to skok na kasę, można dwa razy zarobić, ale jednocześnie krzywdzi się przemysł filmowy i te wszystkie serie, które mają powstać, tylko na tym ucierpią. Ludzie po prostu przestaną to oglądać. Hollywood dekadę temu przejechało się na masowych przeróbkach azjatyckiego kina, rebootowaniu i remakowaniu wszystkiego co się da, bezmyślnego ekranizowania gier i eksploatowaniu serii do etapu, że ludzie myślą o nich z niesmakiem. Teraz będzie tak z kinem young adult. Trzem największym seriom już zafundowali rozbity finał.
Badacze z 46 krajów, dzięki finansowemu wsparciu Akademii Brytyjskiej, podjęli się zadania zbadania widowni serii "Hobbit". Do maja 2015 roku każdy może wypełnić ankietę online i pomóc im w tym zadaniu. Mam straszny problem z tą drugą trylogią Jacksona. Bo jestem wyrozumiały dla rozmachu i gigantycznej ilości pracy i zaangażowania tysięcy ludzi w produkcję. I rozumiem, że "Hobbit" jest trylogią, bo to była wielka inwestycja, i musiała się zwrócić. Ale stało się to kosztem nudy, niecharakternych bohaterów. Kosztem "mehhh..." po seansie! Podobno jakiś fan zmontował na własną rękę te trzy film w jeden, czterogodzinny. Coś co normalnie nie mogłoby powstać, bo nigdy by się nie zwróciło.
I to jest problem chyba, z którym zmierzymy się w najbliższych latach - opłacalność. Ile już filmów stało się ofiarami kalkulacji studia i obniżenia poprzeczki wiekowej? PG-13 to chyba jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mnie terminów. Teraz będziemy świadkami procesu powolnego i długotrwałego eksploatowania materiału. Odrzucania dobrych scenariuszy ze względu na brak oczekiwanego komercyjnego potencjału. Nastąpi ucieczka do telewizji, gdzie te pomysły i historie, kreatywne sztaby przerobią na seriale. I to będzie jeszcze gorsze. Ale o tym już innym razem. Bo bardziej od niepotrzebnie długich filmów i niepotrzebnie rozczłonkowanych filmów nie lubię tylko niepotrzebnie długich seriali.