wtorek, 30 grudnia 2014

No Russian

W jednej z misji w "Call of Duty: Modern Warfare 2" gracz dostaje możliwość przespacerowania się po Terminalu D Portu Lotniczego Moskwa-Szeremietiewo z karabinem maszynowym i wystrzelania wszystkiego co żywe. Może też strzelać do walizek i patrzeć jak wylatują z nich, już nie tak starannie spakowane, ubrania. Słyszymy od towarzysza słowa "Remember - no Russian" i jazda! Strzelamy do cywili, a później, już do przybywającej na płytę lotniska, policji. Będzie to przyczynkiem III Wojny Światowej. 

Jeżeli tego nie znacie, to można spokojnie powiedzieć, że ominęło was coś, co w pewnym momencie wstrząsnęło tym medium. Jak zabijanie dziwek w GTA. Obejrzyjcie to sobie. Jest na YouTube. Na pewno ktoś to wrzucił w mocno skróconej wersji, stracicie góra 2 minuty. Tyle co na przeczytanie tej notki. 

Gra oczywiście pozostawia nam wybór. Nie trzeba strzelać do ludzi. Wystarczy maszerować i walić do szyb, znaków, tablic i wspomnianych walizek. Całą mokrą robotę wykonają nasi wirtualni towarzysze. Nie sądzę, żeby tych niestrzelających było specjalnie dużo, ale dla mnie nie jest to takie ważne. Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. Po prostu wiem, że jesteśmy na tyle źli, by strzelać. Wiem też, że byli tacy, którzy później tłumaczyli się z tego strzelania. "Ja nie wiedziałem o co chodzi, myślałem że tak trzeba. Gra mi kazała zabijać tych ludzi". Tacy po prostu jesteśmy. 

Scena jest kontrowersyjna. Było o niej głośno - omówiono ją pewnie w niejednym dzienniku i programie telewizyjnym. Mnie nie daje spać jednak co innego. Jakby tę scenę odebrano dzisiaj, w dobie konfliktu krymskiego, zbrojenia się Rosji, coraz to bardziej popieprzonych wystąpień Putina i kolejnych sankcji Zachodu? Ile byłoby oburzenia w zachodnich mediach? I czy takie mocne political fiction w grze nie przyczyniłoby się do czegoś więcej? Leżę, patrzę się w sufit i myślę sobie, że ta gra wychodzi dzisiaj. Wymyślone przez scenarzystów wydarzenia, są przyczyną wybuchu wirtualnej III Wojny Światowej, ale są tym co przeważa szalę, co popycha Rosję do jakiegoś działania. Są przyczyną wybuchu III Wojny Światowej.

Oczywiście na pewno nic takiego by się nie stało. Skończyłoby się na ogólnoświatowym bojkocie gry, developera, wydawcy, cenzurą i nagonką na gry. Przecież wszystko kończy się nagonką na gry. 

Warto jednak zauważyć, że Rosjanie znowu stali się chłopcami do bicia w Hollywood. Epizod mieli Koreańczycy (ci pewnie będą przez jakiś czas jeszcze wpierdol dostawać). Na stałym etacie są mieszkańcy krajów arabskich/muzułmańskich (i nie sądzę, żeby w najbliższych dziesięcioleciach to się zmieniło). Ale był czas, że Ruskim odpuszczono. Ani nie robili inwazji na amerykańską ziemię, ani nie atakowali Białego Domu. A teraz wracają. Może nie tak otwarcie, ale... Tylko w jeden weekend udało mi się obejrzeć dwa filmy akcji, w których wybito do nogi rosyjskie mafie. Najpierw był "John Wick" i Reeves mszczący się za śmierć psa. Bardziej komiksowe podejście do tematu sensacji. I chodzi mi raczej o rzeczy w stylu hotel dla płatnych morderców, księdza-gangstera i tym podobne patenty, a niekoniecznie o głupkowatość. Głupkowatość jest głupkowata, a nie komiksowa. Poza tym --- masa efekciarstwa i strzelania zza węgła. Do tego całkiem fajna choreografia. Keanu się tarza po ziemi i okłada gangsterów na wszystkie możliwe sposoby. Podobało mi się. 

Tak samo zresztą jak drugi film - "Bez litości". Tym razem podstarzały Denzel Washington okazuje się emerytowanym... delta force/agentem jakiejś amerykańskiej agencji/G.I. JOE (niepotrzebne skreślcie)? I jemu, tak jak Johnowi Wickowi umiera żona. Obaj są smutni. Dla Denzela motorem działania jest młodziutka, śpiewającą prostytutką, którą chce uwolnić od alfonsa. Jakoś tak wychodzi, że udaje mu się nie tylko oczyścić miasto, ale zlikwidować całą wschodnią operację Ruskich w Stanach. To się nazywa rozmach! W "Bez litości" położono nacisk na zbliżenia na twarz Denzela i sceny, kiedy pokazują jak jego bohater jest sprytny, wygadany, jak bardzo potrafi się skupić i jak dobrze umie liczyć. Niby wieje nudą, ale facet potrafi uciągnąć każdy film i nawet takiego podstarzałego, fajnie jest oglądać. Poza tym wykańcza cały zespół uderzeniowy za pomocą pułapek w stylu MacGyvera. Wiesza na drucie kolczastym Dana Bilzeriana --- tego Dan na swoim Instagramie nie pokazuje!

Oba filmy to sensacje, które nie przejdą do historii kina. W przyszłym sezonie nikt o nich nie będzie pamiętał, bo były, są i będą, ich dziesiątki. Ale czy to źle? 


Coś mi się przypomniało na koniec. Po raz kolejny "Hotline Miami", które wspominałem przedwczoraj. Tam przecież cała fabuła polega na likwidowaniu rosyjskiej mafii, która opanowała Miami. Lata 80te, disco, wsiurski wystrój wnętrz i dziesiątki martwych gangsterów w białych garniturach. Myślę, że zabijamy ich tylko dlatego, że w latach 80tych, w Hollywood, zabijało się komunistów na potęgę. Równie dobrze, ci prawdziwi Amerykanie z HE, którzy biorą sprawy w swoje ręce, mogli obrać za cel kartele albo Włochów. Twórcy tej gry, swoim retro podejściem, wyprzedzili trend. 

Zastanawiam się jeszcze nad czymś. Czy gdyby jednak wybuchła III Wojna Światowa to powstałyby kolejne gry z serii Call of Duty? I czy w kolejnych częściach jednym z bohaterów byłby chiński komandos? Czy byłby Ukrainiec? Zastanówcie się nad tym, tak tylko hipotetycznie, bo takie rozmyślania zawsze do czegoś ciekawego prowadzą. Przecież tak właśnie rodzi się political fiction.

niedziela, 28 grudnia 2014

Muszę odebrać telefon

Istnieje jakiś wewnętrzny przymus odebrania telefonu. Gdzieś wbudowany w człowieka mechanizm, który zmusza go by, wcześniej podniósł, a teraz przycisnął na wyświetlaczu, zieloną słuchawkę. Oczywiście nie każdy odbiera telefon, i nie każdy odbiera każde połączenie. Teraz, w czasach identyfikacji numerów, to trochę inna bajka niż w latach 90tych. Często numer zastrzeżony lub podejrzanie krótki ignorujemy. Zdarza się, że gdy wracając z imprezy, dzwonisz do kogoś i jest godzina czwarta, to ta osoba nie odbierze. Sam wyłączam dźwięk i wibracje, kiedy tylko przykładam głowę do poduszki*. Ale zasada jest. Musisz odebrać telefon. Jeżeli wiesz kto dzwonił, a nie odebrałeś pojawia się w tobie coś w rodzaju wyrzutu sumienia. Chociaż tak naprawdę nic złego nie zrobiłeś. Po prostu nie odebrałeś. 

A jeżeli oglądaliście kilkanaście lat temu w telewizji amerykańskie seriale, to pamiętacie pewnie sceny, kiedy dzwoni telefon...:

- i ktoś nie podnosi słuchawki i druga osoba posyła mu pełne zdziwienia lub zniesmaczenia spojrzenie i pytanie w stylu: "Nie odbierzesz?", wskazując swoją mimiką, intonacją, czymkolwiek, że widzi w tym coś złego,
- i ktoś nie może go odebrać i posyła w jego stronę zbolałe spojrzenie,
- ludzie biegną i biją się często o pierwszeństwo,
- w budce telefonicznej i nagle nachodzi przypadkową osobę, by podejść i podnieść słuchawkę.

Telefony w budkach... Na takim pomyśle zresztą oparto o ile dobrze pamiętam film.

Ostatnio grałem w "Metro: Last Light". Główny bohater podąża kanałami ku rzece, która ma go oczyścić i wskazać mu cel, rozwiązanie... Dobra, nie jestem pewny czy dlatego tam idzie, ta podróż do rzeki ma duże znaczenie dla miałkiej fabuły. Idziemy zalanymi korytarzami i słyszymy dzwonek telefonu. Nasz towarzysz, który odbywa wędrówkę po raz kolejny, mówi "To do ciebie". I jest ta zasada. Musisz odebrać telefon. I oczywiście odbieram. I słucham wołania matki. I wiem, że tej bezsennej nocy będę o tym myślał. Nie o tym, że słyszałem lament kobiety w grze. Tylko o tym dlaczego to zrobiłem. Gra pozostawiała mi wybór. Więcej! Okazuje się, że gra nagradza za to, że nie odbierze się tego pieprzonego telefonu. Miałbym brązowe trofeum. 1510. Odebrałem.


Czasami jestem świadkiem sceny: ktoś gdzieś dzwoni i zaczyna konwersację słowami: "Przepraszam, że nie odebrałem". Czasami tą osobą jestem ja. Czasami widzę, jak ktoś widzi na wyświetlaczu numer, mówi "To chyba cyfra", a później bezskutecznie, przez pięć minut wije się, aby tę rozmowę skończyć. To nigdy nie jestem ja. Nie mam cyfry. Czasami telefon jest takim samym narzędziem opresji jakim jest bat. 

Lubię grę "Hotline Miami", w której kierowany przez gracza bohater dostaje na automatyczną sekretarkę enigmatyczne wskazówki z adresem, a później jedzie i eliminuje wszystkich których pod nim zastanie. To może śmieszny przykład, ale też fajnie się wpisuje jako pointa tego mojego poświątecznego wywodu. Mam amnezję, nie wiem kim jestem ani co robię, ale ktoś zostawia mi wiadomości przez telefon, więc ja tam pojadę i wszystkich zabiję, bo to może być ważne. 

Piszę to leżąc. Na prawym udzie mam laptopa. na lewym leży telefon. I obojętnie kto by nie zadzwonił to go odbiorę. Muszę odebrać telefon.


* tydzień temu, między 4:30, a 6:00 miałem 8 nieodebranych połączeń. Po obudzeniu się przystąpiłem do obdzwaniania przyjaciół i próbach ustaleń co się działo. Z przeświadczeniem, że wyłączając dźwięk zrobiłem coś złego.