poniedziałek, 10 grudnia 2007

Hard kickass

"Hard Boiled", 3-zeszytowa opowieść o cyborgu, któremu wydaje się, że jest człowiekiem, maszynie mającej poważne problemy z psychiką. Główny bohater nie wie dokładnie jak się nazywa, nie jest do końca pewny zawodu, który wykonuje, w zasadzie wszystko mu się miesza. Kupuje na obiad hamburgery chociaż zdaje się, że ich nie lubi, a koszmary senne, w których morduje bez litości swoich oponentów zdają się być nader prawdziwymi wspomnieniami.
Scenariusz napisał Frank Miller, a Geof Darrow ożywił ją swoimi super szczegółowymi rysunkami. Całość jest utrzymana w klimatach cyber-punkowych, ale mimo wszechobecnego futuryzmu to co widzimy, czyli olbrzymie samochody z "płetwami", chromowanymi atrapami i kierownicami wielkimi jak koła sterowe w parowcach czy też budynki z mrugającymi neonami i całą masa przeróżnych automatów, przywodzi raczej na myśl lata 50-te w USA. Wypada to nad wyraz dobrze. Taki powrót do przeszłości w przyszłości.
Jeżeli istnieje jakaś choroba u rysowników, która objawia się manią detalu to Goef Darrow z pewnością ją ma. Jego rysunki opływają w szczegółach, dwustronicowe kadry po prostu się podziwia. Można autentycznie bawić się w liczenie wyrzucanych przez olbrzymie pistolety łusek, dziur po kulach, śmieci, ludzi w tle. Napisów na murach, szyldach, reklam, pudełkach, butelkach i puszkach jest więcej niż dialogów. No i trzeba przyznać, że to zaprezentował Darrow jest ładne. Może nie jest czytelne, ale nie można mu odmówić talentu i z pewnością te wszystkie gigantyczne karambole czy kataklizm jaki sprowadza główny bohater na niewinnych przechodniów nie mógłby wyglądać lepiej.

Scenariuszowo niestety komiks jest słaby. Historia, po odpowiednim rozbudowaniu, mogła być naprawdę fajna. Ograniczono ją niestety właśnie tylko do kolejnych morderstw, strzelanin, wybuchów, pościgów. W zasadzie brakowało mi tam jakiejś głębszej myśli. Nie rozwinięto należycie psychiki bohatera (a możliwości były duże), nie wyeksponowano również w żaden sposób nikogo poza nim. Po Millerze spodziewałem się czegoś bardziej niepokojącego, dającego możliwość pomyśleć, a tu dostałem totalną rzeźnię, oczywiście cholernie przyjemną dla oka, ale nic poza tym. Opinia jakoby "Hard Boiled" zostało napisane jako krytyka komiksów, które epatują przemocą i wulgaryzmami, a nie skupiają się na głębszych, trudniejszych tematach jakoś do mnie nie przemawia. Podobno Miller wysyłając nierozpisany scenariusz spodziewał się czegoś zupełnie innego ze współpracy z rysownikiem, a to co otrzymał minęło się zupełnie z jego wizją, więc nie wiem czy ta cała krytyka nie jest zwyczajnym dorabianiem historii. Tym bardziej nagroda Eisnera w kategorii Najlepsza Para Scenarzysta/Rysownik to moim zdaniem lekka przesada.
Zdaniem podsumowania. "Hard Boiled" to jednorazowa lektura, ale do wielokrotnego oglądania.

Podobno można to traktować również jako luźną adaptacja opowiadania "The Electric Ant" Philipa K. Dicka. Nie wiem czy to prawda, nie czytałem.
Ach! Egmont ma wydać w przyszłym roku jako 128-stronicowy TPB.

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Totalny brak magii

Trzeciego października polscy fani Pratchetta doczekali się wydania komiksowej adaptacji "Koloru magii", pierwszej powieści z cyklu Świat Dysku. Ciężko jednoznacznie stwierdzić czy należy się cieszyć czy raczej smucić, bo sam komiks niestety do wybitnych nie należy. Książkę Pratchett wydał w 1983 roku i w tym momencie śmiało można powiedzieć, że jest ona dziełem kultowym w fantasy. A komiks? Powstał w 1992 roku i wydaje się, że polski wydawca, Prószyński i Ska rzucił go na nasz rynek kilkanaście lat za późno, chociaż podejrzewam że te piętnaście lat temu furory również raczej by nie zrobił.

Pełną humoru historię Ricewinda, Dwukwiata i Bagażu adaptował Scott Rockwell. Jeżeli chodzi o scenariusz to można powiedzieć, że facet się wywiązał i ciężko się do czegoś specjalnie przyczepić. Wszystko jest bardzo wierne pierwowzorowi, a Rockwell na szczęście nie pokusił się by dodać coś o siebie i tym samym nie spieprzył sprawy. Oczywiście wiele smaczków po prostu musiało zniknąć, ale biorąc pod uwagę ograniczenia jakimi obwarowany jest komiks to i tak jest dobrze. Niektóre bezbłędne opisy zachowano częściowo w ramkach, jak chociażby pierwszy opis Ricewinda – istna perełka wśród wszelkich opisów postaci: "można by wziąć go za prostego ucznia, który uciekł od mistrza z powodu nudy, strachu czy też ukrytych skłonności heteroseksualnych". Narracja jest sprawna, ale mam wrażenie, że dla kogoś kto powieści nie przeczytał może być trochę niejasności. Jednak od strony rysunków "Kolor magii" leży i kwiczy. Za zilustrowanie odpowiadał Steven Ross i wg mnie położył całą historię. Błyskotliwe, książkowe opisy Pratchetta tutaj są bezpłciowymi i brzydkimi rysunkami z fatalnymi, wyblakłymi kolorami (za dużo szarości, spłowiałej zieleni, brązu i obrzydliwego fioletu). Postaci są szpetne, mało fantastyczne i co chyba najgorsze dla takiej historii ze Świata Dysku, są nieciekawe. Kadrowanie również na ogół takie sobie. Smutne to, bo oczekiwałem rozmachu i fantazji. Okładkowe ilustracje Josha Kirby'ego przyzwyczaiły mnie do takich fantazyjnych kształtów i jaskrawych, żywych kolorów.
Komiks jest brzydki, ale oszpecono go jeszcze bardziej fatalnym liternictwem. I w ramkach, i w chmurkach mamy paskudną czcionkę. Jednak mimo początkowego odrzucenia da się "Kolor magii" czytać, tyle że co jakiś czas przechodzi przez głowę myśl "ale to spieprzyli!".


Na szczęście miałem przyjemność obejrzeć (zaznaczam "obejrzeć", nie "przeczytać") inną komiksową adaptację powiści Pratchetta. "Straż! Straż" przewyższała "Kolor magii" wielokrotnie poziomem rysunków. To daje nadzieję, że jeżeli wydawnictwo Prószyński i Ska pójdzie za ciosem i będzie nadal wydawać disckworldowe komiksy ich poziom będzie z pozycji na pozycję rósł.

Tak dla przeciwwagi... pozytywna recenzja z discworld.pl